Niedawno dotarło do mnie, że prawdopodobnie będziemy jednym z pierwszych pokoleń, które dożyje prawdziwej cyfrowej śmierci. Piszę prawdziwej, ponieważ istnieje pojęcie cyfrowej śmierci, jednak oznacza ono coś innego. Cyfrowa śmierć polega na usunięciu wszystkich informacji o danej osobie z sieci i stworzenie wizerunku zupełnie od nowa – zjawisko częste w show biznesie. Jednak nas, przeciętnych użytkowników social media, dotknie bardziej przyziemna kwestia.
Choć zapewne ostatnią rzeczą, która będzie nam zaprzątać głowę w dniu śmierci, będzie nasze konto na Facebooku, to jest to dość istotne zagadnienie. Cyfrowe życie jest na swój sposób odporne na śmierć, dalej będzie można lajkować nasze posty i będą budziły jakąś reakcję. Chociaż zapewne brak aktywności sprawi, że po prostu przestaną być niewidoczne, mogą stać się źródłem bardzo ciekawej wiedzy.
Jeszcze całkiem niedawno tylko nieliczni ludzie pisali pamiętniki. Intelektualiści, pisarze, osoby publiczne siadały do maszyny do pisania i spisywały swoje przemyślenia. Takie zapiski były bezcennym skarbem dla kronikarzy. Dzisiaj każdy może prowadzić coś takiego poprzez publikację treści w sieci. Ciekawie możne wyglądać praca biografów za kilkadziesiąt lat, gdy będą musieli przescrollować całą historię publikacji danej osoby. Jednak nawet dla nas profil zmarłego znajomego może być swego rodzaju wirtualnym mauzoleum.
Tematyka z jednej strony wydaje się nieistotna dla samego zainteresowanego, jednak na swój sposób jest to fascynująca tematyka, ponieważ poprzez cyfrowe życie zupełnie przypadkiem i w sposób całkiem niezamierzony sięgnęliśmy po namiastkę upragnionej przez wszystkie wcześniejsze pokolenia nieśmiertelności.