Ostatnie wydarzenia sprawiły, że coraz częściej słyszy się o nadciągającej rewolucji. Protesty na ulicach, wzrastające niezadowolenie i nieufność wobec władzy, wreszcie wygrana Joe Bidena w Stanach. Czy to wszystko realne sygnały rewolucji?
W praktyce raczej się na to nie zanosi. Trump przegrał wybory o włos i gdyby tak bardzo nie atakował swojego przeciwnika, pewnie by je wygrał. Zarówno on jak i jego sztab atakując Bidena pokazali tak naprawdę, że się go obawiają. Protesty na polskich ulicach nie oznaczają rewolucji, tylko zmęczenie grupy ludzi, która nigdy nie popierała PiS. Za tym wszystkim kryje się też frustracja obecną sytuacją.
Rewolucje nie wybuchały, gdy ludziom było dobrze. Możemy mówić o dyktaturze, jednak te zarzuty nie są możliwe do obrony, gdy większość społeczeństwa wciąż opowiada się za status quo. Aby wybuchła rewolucja, ludzie muszą tak naprawdę nie mieć lepszej alternatywy, bo rewolucje bywają krwawe i okupione są krwią. Nas co najwyżej czeka zmiana warty.
Patrząc długoterminowo o rewolucję będzie trudno. Nasz styl życia nie jest stylem rewolucyjnym. Wszystko co nas dzisiaj otacza naznaczone jest korporacyjną siecią, która zawsze premiować będzie styl konformistyczny. Rewolucjoniści wszystko wylądują poza burtą. Wybraliśmy sobie taki styl życia i trzeba z tym żyć. Patrząc na historie poprzednich rewolucji może to i lepiej.