„Rozpoczęcie pisania jeszcze dziś, mimo upływu lat, przeraża mnie śmiertelnie. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że pisarz, który się nie boi, pozostaje w błogiej nieświadomości, jak straszliwą, obezwładniającą moc mają słowa”
Bardzo lubię te słowa Johna Steinbecka, ponieważ wiele razy przekonałem się o ich słuszności. Słowa, te z pozoru nie znaczące tak wiele symbole nieudolnie opisujące naszą rzeczywistość, mają niezwykłą zdolność do wykraczania poza naturalne ograniczenia naszych myśli i uczuć. I rzecz jasna nie chodzi tu o obiektywne opisywanie własnych przeżyć. Mam na myśli akt, w którym czysta karta papieru staje się naszym jedynym powiernikiem. Człowiek jest wtedy zdumiony swoją szczerością jak i tym, jak często to, co napisze potrafi nie tyle rzeczywistość opisać, ale w pośredni wykreować. I nie chodzi o lansowaną teorię, że opis stanie się rzeczywistością, jednak szczery opis może zapoczątkować lawinę zdarzeń, które do niej doprowadzą. I nieraz będzie to zupełnie inny scenariusz niż ten, którego pożądamy.
Dlaczego tak się dzieje? W dużej mierze dlatego, że chociaż mało kto zdaje sobie z tego sprawę, nigdy nie wypowiada się słów bezkarnie. Całe nasze życie jest dialogiem. Jeśli człowiek będzie o czymś głośno mówił w samotności, to nie znaczy, że życie tego nie zweryfikuje. I dokładnie tak dzieje się ze wszystkim, co człowiek napisze. Słowa nigdy nie pozostają bez oddźwięku i mogą one wybrzmiećć w momencie, gdy już dawno o nich zapomnimy, jednak one nigdy same z siebie nie znikną. I dlatego każdy powinien bać się wypowiadanych słów, a gdy zamierza pisać, to powinien bać się podwójnie.