Wiemy nie od dzisiaj, że czasy nie nastrajają nas specjalnie optymistycznie. Ocieplenie klimatu, kończące się zasoby, pogłębiające podziały klasowe, przeludnienie – można by wymieniać długo. Nie będę się dzisiaj zajmował tym, na ile te obawy są uzasadnione, skupię się na tym, o czym się mówi o wiele rzadziej, czyli naszym w tym udziale.
Łatwo stwierdzić, że świat jest zły, rządzą nim korporacje i międzynarodowa finansjera, a nasz wpływ na otaczający świat jest zbyt znikomy, aby zrobiło to jakąkolwiek różnicę. Jednak łatwo w ten sposób zapomnieć o naszej odpowiedzialności za obecny obraz świata. W końcu to my kupujemy i pracujemy w tych korporacjach. To my zaciągamy kredyty w bankach, dzięki czemu tak dobrze funkcjonują. To my produkujemy ogromną ilość śmieci i nie potrafimy znaleźć motywacji, aby przestać korzystać z foliowych reklamówek. Nikt nie stoi nad nami z karabinem i nie każe nam tego wszystkiego robić.
Ludzkość nie jeden raz przechodziła przez wielkie kryzysy. Zazwyczaj przybierały one jednak na tyle radykalną formę, że wprowadzenie zmian wydawało się być jedyną sensowną opcją – tak było po każdej wielkiej wojnie czy katastrofie. Tym razem sytuacja jest o tyle podstępna, że sami nie obserwujemy na co dzień większości zmian. Te zaś często zachodzą w sposób niezauważalny. No i najważniejsze – nie chce się nam niczego zmieniać. Wystarczyłoby zrezygnować z jedzenia wołowych hamburgerów, aby ograniczyć produkcję metanu o połowę. Jednak jest to dla nas zbyt duże poświęcenie.
To wszystko nie nastraja zbyt pozytywnie, ponieważ ludzkość żyje dzisiaj w sporym uśpieniu. Wygląda na to, że zmiana będzie możliwa dopiero wówczas, gdy spotka nas solidne przebudzenie. Można by uniknąć tego scenariusza, gdyby było nas stać na jeden ważny krok. Abyśmy publicznie przyznali, że daliśmy ciała. Tak jak terapia zaczyna się od przyznania się jej uczestnika, że ma problem, tak samo powinnyśmy postąpić. Nie po to, aby się karać czy osądzać, ale by skonfrontować się z rzeczywistością. Musielibyśmy przyznać, że są ważniejsze sprawy niż raporty kwartalne, nowy iPhone czy serial na Netflixie. Tylko czy kiedykolwiek będzie nas na to stać?