Role. Każdy z nas w nich żyje, czy tego chce czy nie. To od nas zależy, w jakim stopniu im ulegamy i na ile one kształtują nas. Przez wieki były one czymś stałym i oczywistym. Mężczyzna szedł na wojnę, kobieta czekała w domu. Posiadanie było czymś, co się dziedziczyło, a nie tym do czego dochodziło się własną pracą. Ostatnie dziesięciolecia to jednak drastyczne odchodzenie od tradycyjnych ról i ich redefiniowanie.
Kluczowym momentem były lata 60-te i rewolucja seksualna. Seksualność to potężna siła, która oddziałuje na wszystkie pozostałe sfery życia. Młodzi zbuntowani ludzie zrozumieli, że nie muszą zakładać rodziny w wieku 25 lat, budować monotonnie swojej kariery i spędzić całego życia w jednym związku. Echo rewolucji seksualnej było widoczne w polskiej muzyce czy sposobie ubierania, jednak z uwagi na sytuację polityczną nie wpłynęło diametralnie na postrzeganie rodziny czy Kościoła, które pozostały najwyższymi wartościami. Aż do teraz.
To, co widzimy teraz na ulicach to bomba z opóźnionym zapłonem. Dzieci i rodzina znaczą dzisiaj mniej niż wolny wybór. Kościół pozostaje przeżytkiem i symbolem niewoli umysłowej. To potężna zmiana. O ile w przypadku rewolucji seksualnej kluczową wartością była miłość, obecnie jest nią wolność i brak zobowiązań.
Wszystko się zmienia. Mężczyźni stają się bardziej kobiecy a kobiety męskie. Patrząc na ruchy LBGTQ możliwe, że za kilka lat pojęcia kobiecość i męskość ulegną całkowitej redefinicji. O ile nas kształtowali rodzice i podwórko, nasze dzieci w dużej mierze będzie kształtował świat wirtualny, nad którym nie mamy kontroli. Jeśli dołożymy do tego szalejącą pandemię, to można ulec małemu przerażeniu.
Dlatego tym bardziej warto pamiętać o tym, że nasze życie to w większej mierze codzienność niż wielkie medialne wydarzenia. Warto też pamiętać, że są role, które pozostaną niezmienne. Trzeba też pamiętać, że rezygnacja z ról ma też swoją cenę. Ceną nieskrępowanej wolności jest wieczna niepewność. Ceną wolności jest odpowiedzialność.