„Gdybym miał sporządzić własny bilans, musiałbym powiedzieć, że jestem rezultatem swoich zmarnowanych godzin. Nie wykonywałem żadnego zawodu i zmarnowałem mnóstwo czasu. Ale ta strata była w rzeczywistości zyskiem. Tylko człowiek trzymający się na uboczu, postępujący inaczej niż wszyscy zachowuje prawdziwą zdolność rozumienia czegoś ze świata. To, co tu mówię, brzmi zupełnie nienowocześnie, ale starożytność była w całości przeniknięta taką koncepcją. Dziś nie potrafimy już tego. Ta postawa nie ma już w aktualnym świecie żadnego sensu. Ale ten świat rak czy owak zginie, nie ma żadnej wątpliwości”.
Powyższe słowa są jednymi z bardzo wielu, za które cenię Emila Ciorana. Możemy mówić wiele o gruntownej zmianie świadomości ludzkości, jednak dopóki nie rozprawimy się w końcu z kwestią pracy, nic się nie zmieni. Chociaż mamy dzisiaj wszystkie dane, które mówią jasno, że 8 – godzinny dzień pracy w trybie 5 dni w tygodniu nie jest najlepszym z możliwych systemów, to – poza nielicznymi dziedzinami – wciąż uporczywie się go trzymamy. Doliczając dojazdy i nadgodziny wychodzi na to, że połowę swojego życia spędzamy w pracy, która rzadko kiedy daje nam pełne poczucie sensu. Jednak każdy, kto zastanawia się nad jej sensem będzie traktowany przez innych jako szaleniec. I to jest główny problem.
Problemem nie jest praca, ale nasz stosunek do pracy. Nie sposób przejść życie nie wykonując żadnej pracy. Cioran miał to szczęście, że żył w czasach, gdy koszta życia były na tyle niskie, że mógł utrzymywać się z nieregularnego pisania. W jednym z ostatnich wywiadów przyznał, że obecnie byłoby to niemożliwe. Jednak obecna sytuacja, w której przepracowanie staje się cnotą, a to, czy ta praca ma dla nas sens kwestią drugorzędną jest już sygnałem alarmowym. Podobnie to, że osoba deprecjonująca obecny status pracy zyskuje miano lewaka czy socjalisty. Urodzić się na tej planecie, mieć do przeżycia tylko jedno życie i przejść je zgodnie z zasadą trza iść od jakiejś roboty, bo wszyscy idą – to filozofia, która na swój sposób stała się dogmatem, który od czasów Oświecenia nie osłabł, ale wręcz przybrał na sile. Tymczasem jeśli mielibyśmy zmienić tylko jedną rzecz, która miałaby kluczowy wpływ na kondycję naszą i naszej planety, to właśnie obalenie tego dogmatu okazałoby się najbardziej brzemienne w skutkach.