Jeden z tych dni, gdy do głosu dochodzi zmęczenie, a wszystkie problemy w życiu prywatnym i zawodowym się kumulują. Przychodzę do mieszkania i denerwują mnie niepomyte gary i niezasłane łózko. Nie mam o czym pisać, chyba zwieszę bloga. Sięgam po gitarę i po kilkunastu minutach jest trochę lepiej. Pojawia się myśl: „Muszę gdzieś pojechać, uciec stąd”. Sięgam po kluczyki, ale w ostatniej chwili rezygnuję i idę na spacer ulicami, które znam na pamięć.
Po godzinie jest zupełnie inaczej. Słońce czaruje światłem, zieleń zachwyca swoją intensywnością. Orientuję się, że w tej części miasta nie byłem od roku. Zwalniam i zaczynam świadomie oddychać. Problemy w pracy przestają być takie straszne i pojawia się nadzieja na ich szybkie rozwiązanie. Gdy zbliżam się do domu, po raz kolejny dociera do mnie stara prawda, o której wciąż zapominam.
Spokój nie jest czymś, czego szuka się na zewnątrz. To nie skarb, po zdobycie którego trzeba udać się na długą i trudną wyprawę. Nie ma go gdzieś daleko na horyzoncie. Spokój, szczęście i wdzięczność to produkty naszej własnej wewnętrznej pracy. Im częściej szuka się ich na zewnątrz, tym trudniej je znaleźć. Moim dzisiejszym oświeceniem jest myśl, że gdy wejdę znów do mieszkania to z chęcią puszczę pranie.