Krzysztof Warlikowski to jeden z bardziej cenionych polskich reżyserów teatralnych. Wiele osób usłyszało o nim po raz pierwszy przy okazji jego ostatniego przemówienia w Parlamencie Europejskim. Pada w niej kilka stwierdzeń, do których chciałbym się odnieść.

Warlikowski rozpoczyna przemówienie od nazwania obecnego rynku sztuki przemysłem pogardy. Według niego właściwą rolą artysty jest kształtowanie w odbiorcy umiejętności krytycznego myślenia, podczas gdy obecny przemysł rozrywkowy zaspokaja jedynie bieżące zachcianki odbiorcy. Polemizowałbym z rolą artysty, natomiast jest to kwestia, którą każdy musi sam zdefiniować. Dla mnie rolą artysty jest dawanie ludziom nadziei, anie zmuszanie ich do myślenia, chociaż jest to rola równie chwalebna. Co do zaspokajania bieżących potrzeb, to jest to jak najbardziej prawda. Raz na jakiś czas zaglądam do Empika i wciąż widzę te same pozycje w innym przebraniu. Ci sami autorzy, kontynuacje dobrze sprzedających się serii, wszechobecna dominacja bestsellerów. Nieważne, co sobą reprezentują i jaką pełnią rolę – o ich jakości decyduje sprzedaż. Tylko co zrobić z ciągle malejącym rynkiem książki? Czy – tak jak Warlikowski – jest sens odwoływać się do wysokich nakładów z czasów PRL? W końcu, co poza czytaniem książek, można było wtedy sensownego robić? Nie ulega jednak wątpliwości, że jakość książek była wyższa, chociaż niemożna zapominać o propagandowych gniotach, które też się ukazywały.

Odważną tezą Warlikowskiego jest obarczenie za obecny stan sztuki dokonywane przez ludzi polityczne wybory, które wskazują na zapędy totalitarne. To byłoby doskonałym wytłumaczeniem, jednak trudno to obronić. Oglądałem niedawno „Na zachodzie bez zmian” i zastanawiałem się po seansie, czy w dzisiejszych czasach wojna światowa byłaby możliwa? Skoro dwie wojny światowe zdarzyły się w czasach, gdy sztuka nie była jeszcze biznesem, a wielu filozofów,do których się dzisiaj odwołujemy wciąż żyło i działało, to znaczy, że nie jest siłą o takiej sile sprawczej, jak uważa Warlikowski. Ja mam dość naiwną nadzieję, że obecnie wojna w takim wydaniu, jak dwie poprzednie, nie byłaby możliwa – jednak powody są zupełnie inne. Po pierwsze, nie ma już powszechnej mobilizacji. Dzisiaj mała wyspecjalizowana prywatna armia pokona każdą wielka armię złożoną z poborowych. Po drugie żyjemy w dość wygodnych czasach, gdy większość z nas nie ma już złudzeń, że wojna to piękna sprawa, za którą warto oddać życie. Jeśli sztuka odegrała tu rolę, to z pewnością była to filmografia i literatura wojenna. Jednak według mnie ludzie nie głosują dzisiaj na PiS i Trumpa dlatego, że nie czytają. Ludzie idą za tymi ruchami, ponieważ są zmęczeni światem płynne nowoczesności. Szukają pewności i stabilności,której nie da im nawet najlepsza literatura. Ludzie, którzy głosowali na NSDAP mieli podobną motywację.

Najlepszym podsumowaniem będą stare słowa Isaaca Singera, według którego literatura nie zbawi świata, bo nasze życie jest w większości cierpieniem. Jednak jeśli literatura choć na chwilę może człowiekowi pomóc o nim zapomnieć, to warto ją uprawiać. Bo tak jest w rzeczywistości, rolą artysty nie jest zmienianie świata, ale dawanie mu tego, dzięki czemu człowiek może – choć na krótką chwilę – stać się kimś lepszym.