Wiele razy pisałem o tym, że jako ludzie nie lubimy zdawać się na przypadek. Bliższa jest nam wiara w jakąś tajemniczą siłę, która ma kierować naszym losem lub przynajmniej usprawiedliwiać niektóre wydarzenia. Z drugiej strony można uznać, że życie jest chaosem, jednak to my nadając mu sens w pewien sposób sami je kreujemy. Jest również trzecia droga.
Droga ta jest dość pragmatyczna i w przeważającej mierze polega na przeniesieniu odpowiedzialności i koncentracji uwagi z zewnątrz do wewnątrz. A więc dokonując życiowych wyborów należy zastanawiać się, na ile ich konsekwencje wpłyną na mnie i czy jest to gra warta świeczki. Zamiast iść pracować do korporacji aby zarabiać duże pieniądze warto wybrać pracę, która niekoniecznie da nam pieniądze, ale nas wzbogaci rozwijając nasze talenty.
Jest to droga naturalna dla outsidera i wszystkich osób nakierowanych na swoje wnętrze. Takich osób nie sposób kupić stanowiskiem czy pensją. Jak się to ma do naszego losu? Kierując się kompasem wewnętrznym praktycznie znika problem celowości, ponieważ każdy nasz wybór jest sensowny. Rezygnacja z dobrze płatnej ale jałowej pracy na rzecz słabiej płatnej ale satysfakcjonującej – choć przez większość społeczeństwa będzie postrzegana jako błąd – zawsze będzie dobrą decyzją.
Tutaj co niektórzy mogą pójść krok dalej i wysunąć stwierdzenie, że nasze wnętrze, wewnętrzny głos czy intuicja mogą być owym bogiem czy pochodną losu. Doszlibyśmy do nietzscheańskiego stwierdzenia Bóg to ja. Jednak dla człowieka pokładającego ufność w swoim wnętrzu konieczność nazywania i klasyfikowania go będzie całkowicie zbędna. Tym jest właśnie wewnętrzna integracja, o której pisał Jung pod pojęciem indywiduacji.